Turcja państwo kebaba…
Dojeżdżając do placówki straży granicznej Turcji, nie mieliśmy pewności czy wiedziemy ,ale jak się okazało Euro czyni cuda… wystarczy kupić wizę 25 euro/osobę i już.
Sama granica budziła respekt wysokie płoty, druty kolczaste i skrupulatne kontrole samochodów. Wszędzie gdzie się człowiek nie obejrzał stali strażnicy graniczni. Mimo dość długich kolejek szybko nadrobiliśmy stracony czas, a wszystko to dzięki porządnie zrobionym i oznaczonym drogom.
Niestety gdy już wjechaliśmy na drogi lokalne to było gorzej niż w Rumuni. Drogi były szutrowe, w ogóle nie opisane,gdy wchodziły do wioseczek stawały się tak wąskie ,że ciężko było określić czy jedzie się drogą główna czy powoli wjeżdża się komuś na gospodarstwo.Parę razy musieliśmy krążyć jak w labiryncie bo nawet sygnał GPS tam nie docierał.
Przez to też zobaczyliśmy prawdziwą Turcję, inną niż w przewodnikach. Tam ukazana jest piękna, bogata Turcja, z masą zabytków, atrakcji, pięknymi czystymi plażami… Ona tak na prawdę ma dwa oblicza – bogactwo i biedę. Dwa różne światy…
Szybko jednak zrezygnowaliśmy z jazdy lokalnymi drogami i wróciliśmy na drogę główną , którą dotarliśmy do miasteczka Kirkreli.
Naszym głównym zamiarem było skosztować lokalnego prawdziwego kebaba.Udało się to nam w 100 % (takich barów z kebabami było tam mnóstwo). Wybraliśmy taki typowy lokalny mały bar i muszę stwierdzić że ten kebab był po prostu inny.
Był zrobiony zupełnie inaczej niż w Polsce i inaczej też smakował – był smaczniejszy. Wszystko świeże, placek wypiekany przy nas (przypominającym naleśnik ale bardziej żółty), a do tego zimny jogurt naturalny !!
Po takim obiedzie naszła nas ochota na dobry deser, tutaj także wybraliśmy lokalną cukiernie. Kupiliśmy sobie duże lody pistacjowe – i to były lody !! Około 50% były to pistacje, co dziwne lód mimo upału nie topniał. Za trzy kebaby + trzy napoje i cztery lody zapłaciliśmy przeliczając na złotówki 20 zł.
Po takim deserku wyruszyliśmy dalej na zachód wzdłuż wybrzeża. Wczesnym wieczorem dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości Kiyikoy gdzie przy samej plaży rozciąga się pole namiotowe. Same miasteczko było wykonane na obrysie starej twierdzy.
Rano mieliśmy chęć się wykąpać w Morzu Czarnym ,ale gdy udaliśmy się na plaże ukazał nam się straszny widok !! – Cała plaża była BARDZO zaśmiecona ,dosłownie wszystkim co tylko jest możliwe ,a głównymi jej użytkownikami były bezdomne psy które urządziły sobie tam legowiska.
Chciałem skorzystać z toalety na plaży ,ale szybko zrezygnowałem wyglądało tam tragicznie.Praktycznie budynki obok wyglądały nie lepiej, połamane parasolki, zniszczony sprzęt pływacki itd… Niedbalstwo !
Same miasteczko bardzo fajne choć małe. Polecam zwłaszcza ich lokalne piekarnie, kupiliśmy tam lokalne specjały – było to coś pomiędzy ciastem drożdżowym a francuskim , cieplutka roladka, jedna była z mięsem ,a druga z makaronem i lokalnym serem. Obydwie rozpływały się w ustach i zanim opuściliśmy to miasteczko – zniknęły.
Przy miasteczku znajdował się port tam też wyraźnie górowały śmieci. Widząc to jak dba się o porządek na lokalnych plażach zrezygnowaliśmy z dalszego odwiedzania nadmorskich miasteczek.
Ruszyliśmy dalej autostradami prosto do Istambułu.
Istambuł jest ogromnym miastem, by się do niego dostać jechalismy wiele kilometrów autostradami (do centrum były gigantyczne korki mimo 5 – 6 pasów ruchu w jednym kierunku !!) .
Stwierdziliśmy ,że aby je zwiedzić dobrze potrzebne są nam min. 2 tyg.Najlepiej poruszać się tam taxi albo komunikacją miejską ze względu na brak miejsc parkingowych.
Same centrum jest niesamowite podzielone na dzielnice sprzedające określone produkty )np. dzielnica gdzie wszystkie sklepy były dla dzieci – od ubranek po zabawki)
To było niesamowite jakby człowiek znajdował się w olbrzymiej galerii. Co ciekawe spotkaliśmy tam paru Turków mówiących płynnie po polsku !! jak się okazało handlują oni z Polakami wysyłając rzeczy do Polski zgodnie z zamówieniem.
Mieliśmy nadzieję kupić na centralnym targu porządne przyprawy jak się okazało jakościowo może i były super ale cena za 100 g wynosiła 25 zł co uważam ,że było podyktowane turystami.
Będąc w Istambule oczywiście spróbowaliśmy kebaba, okazał się identyczny jak te w Polsce. Może przez to że nie był robiony tradycyjnie, przez prawdziwych Turków.
Miasto bardzo piękne do zwiedzania ,z dużą ilością zabytkowych meczetów i starych dzielnic , warta też zobaczenia jest cieśnina Barensa.
Ogólnie w Turcji nie czuć tak mocno tego islamizmu (czego nie można powiedzieć np : o Wiedniu) , jakiego można by się spodziewać – kobiety chodzą normalnie ubrane w spodniach z koszulkami na krótki rękawek nie czuliśmy się też jakoś niebezpiecznie wchodząc w lokalne dzielnice.
Spędziliśmy w Istambule cały dzień ,a pod wieczór ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża Morza Marmara drogą E84 (z której widzieliśmy dużo dzikich plaż jednak w większości przypadków dojazd do nich był niemożliwy) .
Ostatecznie udało nam się rozbić tuż nad brzegiem morza ,na niewielkiej polance. Spędziliśmy noc obserwując, jak pięknie wygląda Istambuł nocą.
Niestety plaża w dużej mierze pokryta była wodorostami ,a wejście do wody dość niebezpieczne (ze względu na duże śliskie kamienie) Woda była bardzo mętna, nie zachęcała do kąpieli .Po śniadanku wyruszyliśmy dalej, prosto do Grecji.